Maran_hand, czy rzeczywiście zauważyłeś w moim poście radość i satysfakcję ze strzelania do żywych istot? Naprawdę? Nie spuściłeś fantazji ze smyczy? Dotarła aż do sadyzmu i sk...syństwa... to niby o mnie? O przepraszam - jeśli tak, to nie uważasz że za daleko pobiegła?
Widzisz, a ja nadal pamiętam opis Twojej strasznej przygody i bardzo ci współczuję.
Bo Ciebie jakiś czas temu pewna
istota żywa celowo potrąciła samochodem, a nawet cofnęła się wozem z premedytacją żeby zadać Ci większe obrażenia, połamać nogi (ciekawe, czy dopuścił myśl że być może ZABIJE rowerzystę, który zwrócił mu TYLKO UWAGĘ): czy gdybyś miał możliwość w tym momencie - broniąc swego zdrowia i może życia - nie zrobiłbyś WSZYSTKIEGO co mógłbyś przeciw owej "istocie żywej"? Ja gdybym mógł, to nawet bym strzelał do tej tzw. istoty żywej.
A ta istota to był człowiek (czyli coś myślącego, przynajmniej teoretycznie - bo bardzo to dyskusyjne), ja zaś mówię o ratowaniu swego zdrowia lub życia przeciw rozszalałym psom - WSZELKIMI SPOSOBAMI, jak najbardziej skutecznymi. Może dlatego, że
mam pewną ogólną hierarchię wartości w której życie/zdrowie ludzkie jest nieporównanie ważniejsze od życia dowolnego zwierzęcia. Jeśli masz odwrotny system, daj się zagryźć w podobnej sytuacji, bo jeszcze ktoś pomyśli że dźgnąłeś, walnąłeś lub strzeliłeś do rozszalałego psa gumowo-metalową kulą z
wrodzonego sadyzmu i dla czystej satysfakcji.
Zawsze mówię, że najłatwiej zrozumieć nieszczęście INNEGO człowieka próbując wyobrazić sobie SIEBIE (jak najrealistyczniej) w jego położeniu - spróbuj, to działa (chyba że ma się serce zimne jak głaz). Wyobraź sobie na przykład, że ktoś z Rodziny albo Ty został zmasakrowany przez stado zdziczałych "istot żywych". Nie mówię o śmierci, a o pogryzieniu... widziałem takie rany - moją dobrą znajomą pogryzły dwa psy, uda i łydki; jedna łydka w prawdziwych strzępach, powyrywane kawałki mięśni, ubytki, goiło się to rok, potem rehabilitacja.
Leżała już na ziemi, dobierały się już wyżej, do gardła i głowy - było ok. 22:00, ciemno, krzyczała i wreszcie ktoś usłyszał, przybiegł, odgonił rozszalałe kundle i URATOWAŁ JEJ ŻYCIE, ale trauma została na zawsze.
Dlatego dopuszczam i będę dopuszczał WSZELKIE środki do obrony w takiej sytuacji, i nie zmienię zdania (OK, można mieć też pęto kiełbasy, żeby tą pojednawczą "broń" najpierw rzucić pieskom i mieć czyste sumienie że się PRÓBOWAŁO oszczędzić im stresu, a dopiero później walić z garłacza i granatami
).
W sytuacji gardłowej nie ma najmniejszego znaczenia, czy zabić mnie chce ŻYWA ISTOTA myśląca czy bezmyślna - człowiek czy pies. Filozofowanie lepiej zostawić na potem, w tej sekundzie bronić się trzeba wszystkim co masz pod ręką - a byłoby sto razy lepiej tym, co sobie przygotowałeś na taką okazję; przygotowałeś z głową i rozmysłem.
Jak czytam o pogryzionych lub nawet zagryzionych przez zdziczałe psy ludziach, nie daj Boże dzieciach (były takie straszne wypadki!) - to po pierwsze z całą mocą prawa i państwa wytłukłbym możliwie humanitarnie to tałatajstwo, a po drugie na długie lata wsadzałabym ludzi winnych takich zdarzeń i kazał płacić koszty leczenia i rehabilitacji ofiar. Wiem że to wyłącznie człowiek jest winien, ale zdziczałe leśne psy już ISTNIEJĄ i można w zasadzie tylko w jeden sposób się ich pozbyć - bo czary na nie nie działają. Hycle, owszem tak, to działało - ale chyba ta potrzebna instytucja przestała istnieć?
Może mam takie bezwzględne podejście, bo spotkała mnie kiedyś bardzo groźna przygoda z dwoma wielkimi psiskami (wydaje mi się, że przynajmniej jeden miał początki wścieklizny).
Ów "wścieklejszy" dwa razy skoczył na mnie; rozdarł lekko rękaw na wysokości barku - z gołymi rękami cudem z tego wyszedłem bez szwanku, wrzeszcząc i szczekając (tak, tak
) jak opętany. Ale gdybym miał wtedy jakiekolwiek "wyposażenie", załatwiłbym tego rozszalałego gada na miejscu bez wahania (później okazało się, że 10 min. wcześniej zaatakował również przechodzącego w tej okolicy mojego Staruszka).
Aha, zastrzeliłbym lub zarżnął tego drania
bez cienia radości i satysfakcji, a tylko z chęci ratowania życia - bo bydlak przy pierwszym skoku celował w gardło, uchyliłem się i dziabnął rękaw, zostawiając na nim pecynę gęstej piany.
Innym razem na spacerze w lesie zainteresowało się mną wielkie stado psów, były tam małe, średnie i duże - już, już biegły w moim kierunku (było ok. 150m), ale na szczęście coś innego zwróciło ich uwagę i odbiegły dalej. Ja zaś - rozglądając się za jakimś bezużytecznym w rzeczywistości w takiej sytuacji drągiem - prawie zesrałem się ze strachu.