Tak 16 oddziałów przyjechało bo chciało zobaczyć na oczy jak się pali samochód elektryczny a nie z powodu żeby go gasić.
Nie ma jeszcze technologii żeby sprawnie zgasić samochód elektryczny straż o tym wie bardzo dobrze.
Kiedyś oglądałem gdzieś jak szkolono straż pożarną oni mają na zadanie zmniejszyć temperaturę bateri i wiedzą że bateria ma się spalić a później to co zostanie sprawnie gasić.
Jest jeden powód że straż nie potrafi gasić akumulatora bo akumulator jest szczelnie wodoodpornej zamkniętym obudowie metalowej i straż nie ma dostępu do akumulatora jak sie już pali jedynie mogę polewać wodą obudowę bateri i schłodzić jedynie obudowę.
Dopóki nie będzie jakieś instalacji rurek połączonych z obudową akumulatora wszystkich modułów akumulatora tak żeby straż pożarna miała możliwość podłączyć i zalać akumulator płynem to było by sprawnie ugasić akumulator ale narazie brak takiego systemu.
Jest tylko naklejka na przewodzie - z zaznaczonym że jego należy ciąć
Po wypadku możliwe że układ napędowy będzie nie sprawny i staż ma na celu wyłączenia prądu żeby nikt później nie przysło do głowy żeby poruszać uruchomić silnik. Trakcie naprawy wymieniają ten przewód.
tym razem nie zapłon ebika ani hulajki, ale świeże info, że przyczyną głośnego na całą Polskę pożaru w Poznaniu może być zakład zajmujący się "regeneracją akumulatorów" Jeżeli to się potwierdzi to będzie kolejna gównoburza. https://tvn24.pl/poznan/poznan-uwaga-tv ... -st8059045
Poczytajcie opis, ciekaw jestem czy to reporterzy szukają taniej sensacji czy faktycznie ludzie pracujący z tymi akumulatorami mieli aż tak wywalone. Na zasadzie "no jak się zewrze to się nagrzewa i pali" zajebiste podejście
Ostatnio zmieniony 27 sie 2024, 12:27 przez lukk, łącznie zmieniany 1 raz.
Microcar elektryczny zapalił się dziś w Skierniewicach. Zginął człowiek -kierowca nie zdołał wydostać się z płonącego pojazdu, prowadzącym próby pomocy przechodniom nie udał się go wyciągnąć na czas -nie udało się odpiąć pasów bezpieczeństwa.
w info na lokalnym forum miejskim oraz w mediach -wypowiedź prokuratora był podany typ pojazdu. Fabrycznie tam powinny być AGM.
ale... pojazd miał kilka lat. może aku padło i było zmienione, może zmienione żeby zasięg zwiększyć -w każdym razie AGM raczej się tak nie palą....
Nieoficjalne info świadków przechodniów z netu z forum miasta -Starszy (73 lata) niepełnosprawny właściciel wsiadł na osiedlowym parkingu , pojazd się zapalił/zaczął dymić i ruszył do tyłu stuknął w inny pojazd i się zatrzymał (albo najpierw ruszył a następnie się zapalił). Kierowca krzyczał o pomoc, drzwi się zablokowały -prawdopodobnie elektryczny zamek i odcięte zasilanie uszkodzonej baterii.
Przechodnie wyskoczyli z gaśnicami samochodowymi, przytłumili ogień, udało otworzyć się drzwi od strony pasażera -ale nie udało się odpiąć pasów. Ogień wrócił przygodni ratownicy odskoczyli, nastąpiły 2 kolejne jakby wybuchy i cały pojazd stanął w płomieniach.
prawdopodobnie wszystko trwało ledwie kilkadziesiąt sekund... to wszystko są nieoficjalne inf z lokalnych mediów.
Przybyła kilka(?) minut później straż pożarna dogasiła/schłodziła wrak i wydobyła zwłoki...
Pracownicy bez doświadczenia naprawiali uszkodzone akumulatory w nielegalnie przerobionej piwnicy bez wentylacji - wynika z ustaleń "Wyborczej". Firma Lupo: Działaliśmy zgodnie z prawem.
W kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12 w Poznaniu (spłonęła w nocy z soboty na niedzielę; zginęło dwóch strażaków) działało pięć firm. Jedną z nich była poznańska spółka Lupo. Ustaliliśmy, że w 2016 roku wynajęła 36-metrowy lokal na parterze, a w 2020 roku podpisała aneks i zajęła jeszcze cztery piwnice o łącznej powierzchni 68 m kw. Mieszkańcy nie mieli do nich dostępu.
- Ściany między piwnicami zburzono, tworząc jedną salę operacyjną do naprawy akumulatorów. Z zapleczem salonu połączono ją schodami, których wcześniej nie było - mówią nasi informatorzy.
183
Jeżyce pożar Pożar kamienicy w Poznaniu straż pożarna Tylko na Wyborcza.pl
Pożar kamienicy w Poznaniu. Akumulatory w piwnicy
- Siedzieliśmy we trzech w piwnicy pod salonem, w którym przyjmowano klientów. Pod ścianą stały kartony z bateriami i akumulatorami. Naprawialiśmy je - mówi były pracownik Lupo.
- Każdy z nas naprawiał po sześć-osiem akumulatorów dziennie - dodaje. - Wcześniej się tym nie zajmowałem, nie miałem doświadczenia, trochę tylko majstrowałem przy samochodach.
Firma zatrudniła go w 2022 roku na stanowisku serwisanta. Miał naprawiać akumulatory do elektronarzędzi, kosiarek, hulajnóg, rowerów elektrycznych i laptopów. Jego praca polegała m.in. na regenerowaniu akumulatorów i zgrzewaniu ogniw, z których się składały.
- Właściciel pokazał mi stanowisko pracy, opisał, co mam robić i jak się zachować, gdy baterie zaczną się palić - wspomina.
Twierdzi, że wskazówki się przydały, a zapłony były na porządku dziennym: - Zdarzało się, że akumulator zapalił się w trakcie naprawy. Wrzucaliśmy go wtedy do wiadra i zasypywaliśmy piaskiem. Nigdzie tego nie zgłaszaliśmy. W piwnicy była też gaśnica, ale piasek wystarczał. Takie niegroźne pożary mieliśmy dwa-trzy razy w tygodniu.
Według jego relacji w piwnicy pracowało trzech serwisantów, każdy miał swoje stanowisko. Używali zgrzewarek i śrubokrętów. Właściciel kazał im nosić okulary ochronne.
Kolejne dwie osoby pracowały w salonie na parterze. Można było tam oddać akumulator do naprawy lub kupić nowy (regał z bateriami stał przy ladzie).
Z salonu do piwnicy schodziło się stromymi, drewnianymi schodami. Klienci ich nie widzieli, bo były na zapleczu.
Według byłego pracownika piwnica była nie tylko punktem serwisu, ale też magazynem. Stały tam kartony z akumulatorami i częściami do ich naprawy. Do piwnicy przylegał korytarz zakończonymi drewnianymi drzwiami. Można było dostać się nimi do innych podziemnych pomieszczeń w kamienicy. Pracownicy z tych drzwi nie korzystali.
Były pracownik opowiada, że serwis był bardzo popularny, a serwisanci nie wyrabiali się z naprawą akumulatorów. - W soboty, gdy mieliśmy wolne, właściciel sam naprawiał akumulatory - dodaje.
Według byłego pracownika, w piwnicy mogło być nawet dwa tysiące akumulatorów. To jego szacunki, bo - jak przyznaje - nigdy ich nie liczył.
Nasz rozmówca stracił pracę po kilku miesiącach. - Usłyszałem, że za wolno pracuję - twierdzi.
Pożar w Poznaniu. Dym w piwnicy, strażacy szukali źródła ognia
Ogień w kamienicy pojawił się w sobotę, 24 sierpnia. Przed północą mieszkańców zaalarmowała czujka dymu. Zobaczyli, że dym wydobywa się z części piwnicy, którą zajmuje firma Lupo. Strażacy weszli do podziemi, by zlokalizować źródło ognia. Wtedy budynkiem wstrząsnęły dwie eksplozje. Rozgorzał pożar, który objął całą kamienicę.
Jeden z oficerów wielkopolskiej straży pożarnej powiedział nam, że przyczyną eksplozji był prawdopodobnie wsteczny ciąg płomieni. To śmiertelnie niebezpieczne zjawisko, do którego dochodzi w zamkniętych, słabo wentylowanych pomieszczeniach, z ograniczonym dopływem powietrza.
W trakcie pożaru poziom tlenu spada, znika płomień, ale nie kończy się spalanie. W pomieszczeniu gromadzą się gorące gazy pożarowe. Gdy wpuszczone zostaje świeże powietrze, dochodzi do zapłonu, który może przypominać kulę ognia. Strażacy nazywają to też ognistym podmuchem. Gwałtowność reakcji zależy od ilości i składu powstałej mieszaniny.
Według oficera, z którym rozmawialiśmy, strażacy prawdopodobnie otworzyli drzwi do pomieszczenia, w którym zebrały się groźne gazy. Możliwe, że paliły się właśnie akumulatory (to ustali prokuratorskie śledztwo).
O wentylację w piwnicy pytamy byłego pracownika serwisu akumulatorów.
Twierdzi, że jej nie było: - Jedyną wentylacją były dwa okienka wychodzące na podwórze. Latem było gorąco, na okrągło chodziły wentylatory elektryczne.
- Nie pamiętam innych zabezpieczeń przeciwpożarowych poza gaśnicą, wiadrem i piaskiem. Nie przypominam sobie alarmów, czujników dymu czy zraszaczy - dodaje.
Mieszkańcy kamienicy wiedzieli, że na parterze działa serwis akumulatorów, ale szczegółów nie znali.
- Raz zapytałem właściciela, czy te akumulatory są niebezpieczne. Uspokoił mnie, że tutaj tylko przyjmują je do naprawy. Nie wiedziałem nic o sali napraw w piwnicy - mówi nam Krzysztof Juszkiewicz, jeden z mieszkańców i współwłaściciel kamienicy. Ucierpiał w wyniku pożaru - ma poparzone nogi.
Spółka Lupo powstała w Poznaniu w 2011 roku. Jej właścicielami są Agnieszka Wogórka-Hyczko (do 2020 roku urzędniczka poznańskiego starostwa) i Adam Hyczko.
Umowa spółki, którą widzieliśmy w poznańskim sądzie, wymienia kilkadziesiąt przedmiotów jej działalności, m.in. hodowlę drobiu, produkcję żywności, sprzedaż części do samochodów, alkoholu i odzieży, naukę języków obcych, działalność prawniczą i detektywistyczną. Nie znajdujemy jednak nic, co pasowałoby do serwisowania akumulatorów.
Spółka co roku składała w sądzie sprawozdania z działalności. Wynika z nich, że sprzedawała baterie do laptopów i elektronarzędzi, potem zajęła się też regeneracją akumulatorów, a nawet ich produkcją pod własną marką "Lupo-baterie".
Roczne przychody ze sprzedaży utrzymywały się na poziomie kilkuset tysięcy złotych. W ostatnich sprawozdaniach finansowych doszły do miliona. Spółka była na plusie, powiększała kapitał zapasowy.
Lokal na parterze wynajął firmie Lupo współwłaściciel kamienicy Przemysław Sawarzyński (również ucierpiał w pożarze, jego stan jest ciężki, nie mogliśmy z nim porozmawiać).
Spółka miała prowadzić działalność usługowo-biurową. W umowie z 2016 roku nie ma informacji, jakie to usługi.
Po czterech latach Sawarzyński podpisał aneks i wynajął firmie Lupo jeszcze cztery piwnice.
Paweł Łukaszewski, szef poznańskiego nadzoru budowlanego, nie wie, czy w piwnicach wyburzono ściany, tworząc jedno pomieszczenie, i czy połączono je schodami z lokalem na parterze. - Dowiemy się tego dopiero po rozbiórce spalonej części budynku. Na razie nie można przeprowadzić żadnych oględzin - podkreśla.
- Ale jeśli takie prace rzeczywiście zostały wykonane, to w mojej ocenie wymagały zgłoszenia w urzędzie miasta - dodaje inspektor. - Jeśli ich nie zgłoszono, to były nielegalne.
- Nie znaleźliśmy w naszym archiwum zgłoszenia takich prac - mówi nam Katarzyna Podlewska, wicedyrektorka miejskiego wydziału urbanistyki i architektury.
Łukaszewski: - Gdyby mieszkańcy zgłosili nam jakieś wątpliwości, zleciłbym kontrolę. Ale takich zgłoszeń nie było.
Pożar w Poznaniu. Akumulatory bez kontroli
Serwisu akumulatorów nie kontrolowała też straż pożarna. Zastępca komendanta wojewódzkiego w Poznaniu Tomasz Wiśniewski mówił nam w poniedziałek, że właściciel serwisu nie zwracał się o odbiór pomieszczeń.
- Kontrolujemy przede wszystkim obiekty użyteczności publicznej. Prawo wyłącza budynki mieszkalne spod kontroli - stwierdził.
Wiśniewski powiedział też, że przechowywanie akumulatorów w piwnicy kamienicy jest dozwolone. Przywołał samochody elektryczne, które mają prawo parkować w garażach podziemnych.
- Garaże podziemne mają dodatkowe zabezpieczenia przeciwpożarowe - mówi nam, zastrzegając anonimowość, specjalista od ochrony przeciwpożarowej.
Pracuje w firmie sprzedającej takie zabezpieczenia i nie zgadza się z oceną strażaka.
- Jeden akumulator nie będzie groźny, ale tysiąc akumulatorów już tak - tłumaczy.
- Zagrożenie dostrzegły m.in. linie lotnicze, które ograniczają pasażerom możliwość przewożenia baterii litowo-jonowych. Do samolotu można zabrać baterie o określonej pojemności, ich liczba też jest ograniczona - dodaje.
Według naszego rozmówcy magazynowanie akumulatorów w piwnicy zwiększyło "obciążenie ogniowe" budynku, a właściciel firmy powinien był powiadomić o tym straż pożarną.
- Moim zdaniem strażacy nie zgodziliby się na prowadzenie takiej działalności w kamienicy - dodaje specjalista.
Lekarze walczą o życie Artura, rannego w pożarze kamienicy w Poznaniu. Wracał po psy, nastąpił wybuch
Zapisz na później
Artur Gilewski, mieszkaniec kamienicy przy Kraszewskiego 12 walczy o życie w szpitalu w Nowej Soli.
W Poznaniu był już pożar akumulatorów
"Wyborcza" zapytała ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji, czy przechowywanie w piwnicy akumulatorów w dużych ilościach jest zgodne z obowiązującym prawem. Odpowiedzi nie dostaliśmy.
Rozporządzenie w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków zabrania składowania w piwnicach materiałów niebezpiecznych pożarowo.
Zalicza do nich m.in. materiały mające skłonności do samozapalenia oraz - co wydaje się istotne - wszelkie inne materiały, jeśli sposób ich składowania, przetwarzania lub innego wykorzystania może spowodować powstanie pożaru.
W listopadzie 2023 roku straż pożarna gasiła pożar laboratorium akumulatorów przy ul. Fortecznej w Poznaniu. Zapaliły się tam akumulatory litowo-jonowe, było dużo dymu. Strażacy wynieśli je z budynku i schłodzili w specjalnej studni. Nikt nie ucierpiał.
Laboratorium nie działało w budynku mieszkalnym, lecz na terenie przemysłowym.
Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji potwierdza, że w sprawie tamtego pożaru nie prowadzono dochodzenia.
- Tamten pożar pokazuje, jak niebezpieczne jest składowanie akumulatorów. Wystarczy jeden niestabilny lub uszkodzony akumulator, który nagrzeje się i zapali. To jak domino - następne też się zapalą - mówią nasi informatorzy.
Prof. Włodzimierz Urbaniak, chemik z poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza, potwierdza, że ryzyko samozapłonu uszkodzonych baterii jest wysokie: - Najpierw wydobywa się gęsty, ciemny dym. Opary są niebezpieczne. W reakcji z tlenem mogą wybuchnąć.
Prokuratura wciąż nie wie, od czego zaczął się pożar w piwnicy kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12. Mogło być to zaprószenie ognia, podpalenie lub samozapłon akumulatorów. Biegły zbada to dopiero po rozbiórce kamienicy.
- Piwnica miała murowany strop, który się nie zawalił. Wnętrze zalała co prawda woda, którą trzeba będzie wypompować, ale jest szansa, że uda się znaleźć cenne ślady - uważają nasi informatorzy.
Spalona kamienica trzyma się tylko na kominie. W poniedziałek rozpocznie się rozbiórka budynku
Zapisz na później
Wybuch w Poznaniu 25 sierpnia 2024 r.
Prokuratura przesłuchała pracowników firmy Lupo
"Wyborcza" zapytała straż pożarną, czy w ostatnich latach interweniowała w kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12, w szczególności w związku z zapłonami akumulatorów. Odpowiedzi nie dostaliśmy.
Na odpowiedź czeka również poznańska prokuratura, który prowadzi śledztwo w sprawie tragedii na poznańskich Jeżycach.
- Poprosiliśmy o wykaz interwencji z ostatnich dziesięciu lat - mówi rzecznik prokuratury Łukasz Wawrzyniak.
- Zapytaliśmy też straż pożarną, czy prowadziła kontrole w sprawie ewentualnych zagrożeń pożarowych związanych z prowadzeniem działalności przez firmę Lupo. Czekamy na odpowiedź - dodaje.
Wawrzyniak potwierdza, że przesłuchano dotąd kilku pracowników firmy Lupo. Nie chce mówić o szczegółach, ale zdradza, że ich zeznania pokrywają się informacjami, które przekazał dziennikarzom jeden z byłych pracowników.
Pożar kamienicy. "Uniki dotyczą tylko firmy Lupo"
Chcieliśmy porozmawiać z właścicielami firmy Lupo. Dzwoniliśmy na numer podany w sądowych aktach. Nikt nie odebrał. Byliśmy też w kamienicy przy ul. Staszica na poznańskich Jeżycach. Spółka Lupo wskazała jako swoją siedzibę jedno z mieszkań. Drzwi nikt nie otworzył. Sąsiedzi nie widzieli lokatorów.
Do współwłaścicielki firmy Lupo dodzwonił się po pożarze Wojciech Hoehn, zarządca kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12.
- Nie chciała ze mną rozmawiać - relacjonuje. - Poprosiłem, by przyniosła wszystkie dokumenty związane z najmem pomieszczeń w kamienicy. Czekałem na nią, ale nie przyszła.
- Czy najemcy pozostałych lokali usługowych też unikają kontaktu z panem? - pytamy.
- Nie. Te uniki dotyczą tylko firmy Lupo.
Prokuratura wciąż przesłuchuje świadków, ale nie ma wśród nich współwłaścicieli firmy Lupo. W czwartek, 29 sierpnia, z prokuraturą skontaktowała się ich pełnomocniczka, adwokatka Marta Hermanowicz. Chciała ustalić termin przesłuchania swoich klientów. Prokuratura jednak odmówiła - nie chce przesłuchiwać właścicieli Lupo jako świadków.
Może to oznaczać, że prokuratura bierze pod uwagę postawienie im zarzutów i przesłucha ich dopiero jako podejrzanych.
Firma Lupo: Działaliśmy zgodnie z prawem
"Wyborcza" chciała poznać stanowisko firmy Lupo. Skontaktowaliśmy się z pełnomocniczką właścicieli. Nie chciała rozmawiać.
W czwartek, 29 sierpnia, oświadczenie przysłał nam współwłaściciel Adam Hyczko. "W kamienicy na Kraszewskiego od wielu lat prowadziliśmy rodzinną firmę, którą budowaliśmy z pasją i zaangażowaniem, aby dostarczać naszym klientom usługi na najwyższym poziomie" - napisał.
"W tragicznym pożarze utraciliśmy owoc naszej wieloletniej pracy. W związku z szeregiem spekulacji, które pojawiły się w mediach, pragniemy wskazać, że nasza firma zawsze prowadziła swoją działalność zgodnie z prawem oraz z poszanowaniem norm bezpieczeństwa" - zapewnił.
Hyczko zaapelował o "powstrzymanie się od formułowania bezpodstawnych twierdzeń i insynuacji, które utrudniają rzetelne wyjaśnienie przyczyn tego tragicznego zdarzenia".
"Bezpieczeństwo, profesjonalizm i wysoka jakość świadczonych przez nas usług zawsze były naszym priorytetem" - stwierdził.
Zapewnił też o "pełnej transparentności" i "współpracy w celu wyjaśnienia przyczyn tej tragedii".
ktoś już zaczął bredzić o państwie policyjnym w kontekście kontroli takich zakładzików ... zwracam uwagę ze zginęło dwóch ludzi , kilkadziesiąt osób straciło wszystko , kilkanaście firm również i nawet te nienaruszone na zamkniętej ulicy obecnie nie mogą funkcjonować ... co tu więcej pisać ?? kto z was by chciał żeby sąsiad wynajął mieszkanie za ścianą na taki warsztacik ??
+ przynajmniej 2 kolejnych w bardzo ciężkim stanie.
Jesli się potwierdzi winna tej firmy to mają przechlapane.
ktoś tam głupi nie był i to spółka zoo . osoby odpowiedzialne juz mogą jak majtczak byc w kraju gdzie nie ma ekstradycji a tu poza odpowiedzialnością za czyjąś śmierć dochodzą jeszcze duże straty materialne.
codo stwierdzenia winy to tu mam dużo wątpliwości . za dużo czynników. imho w tym wypadku tego typu zakład po prostu nie może znajdować się w budynku mieszkalnym i tyle . to jakby mała fabryka amunicji była sobie zlokalizowana w bloku na osiedlu na parterze i spoko ... co innego typ trzymający kilka bidonow w swoim mieszkaniu a co innego w najmowanym lokalu tysiące ogniw i setki uszkodzonych baterii ... tu się niema nad czym zastanawiać
na long island gdzie kiedyś pracowałem nawet był podział gminy na działki pod działalność i mieszkalnictwo i bardzo trudno jest np między sąsiadami odpalić sobie jakąś działalność zwłaszcza powodująca uciążliwości dla innych . u nas pewne aspekty są niemożliwie wypaczone ...
Powiem wam, że przyczyna może być banalnie głupia, bo często sądzi się że ogniwa niesprawne (nawet stare Ni-Cd) można wrzucać randomowo do pojemników. Nawet przejeżdżający tramwaj potrafi przemieścić ogniwa i dojdzie do zwarcia i pożaru.
Ogólnie ta firmę trochę znam z opowieści klientów ,my głownie zajmujemy się budową pakietów do hulajnóg elektrycznych 80% ,10% to rowery i 10% to pozostałe dziwne sprzęty ,jak ktoś do nas dzwonił z tym ze chce zregenerować wkrętarkę to wyceny często opiewały na 70-90% ceny nowego aku ,więc takich klientów odrzucaliśmy ,wkretarki to ogólnie dziadowska robota ,z dużą szansą awarii /często nawet o ile nie same ogniwa spowodują ponownie problem to całe peryferia jak blaszki ,styki ,bms itp ,depakietyzacja takich aku do wkrętarek jest trudna bo często są zgrzane bardzo grubą blachą 0.5mm często ,przy odrywaniu itp trzeba bardzo uważac ,zaś lupo było fimą idącą pod masówkę oferująca lepszą cenę często odbijału się do nas inforamcje że oni zrobią za 50%-60% wartości nowego pakietu gdzie my czesto osculowaliśmy w granicy 80% ,podatki ,robocizna ,same ogniwa nie sa tanie do wkretarek itp ,więc żeby co koliwek zarobić trzeba takich pakieów z 4-5 zrobić na dzień aby z tego było z 200-300zł na czysto ,robiąc 4-5 a nawet jak oni piszą 7-10 pakietów pracownicy robili na dzień to był duży pośpiech ,brak zwarcania uwagi na szczegóły przy takiej ilości również pewnie był burdel w magazynowaniu tego ,jak i porządku na stonowisku pracy ,ładowanie notorczyne i testowanie bez nadzoru w końcu doporwadziło do pożaru ,raczej nie spaliła się firma ,która była jakimś autorytetem lecz odwrotnie ,byle by ilość się zgadzała
Kontrole to są dopiero jak coś dużego się stanie z wieloma ofiarami.
Poza tym jak ktoś ma nawet jakieś materiały palne to na czas kontroli wniesie to do mieszkania i tyle było z tych kontroli.
zawsze zanim wymyślono kaski to komus coś na łeb musiało spaść. moim zdaniem chodzi o jakieś podniesienie świadomości że to jest jednak niebezpieczne. lepiej patrzeć na ręce sąsiadowi niż obudzić się bez ściany